środa, 17 sierpnia 2011

Wróciłem i zdaję relację z wycieczek!

Witam Was.
Chciałem podziękować, że wchodzicie i czytacie to, co moje łapki nastukają. Dziękuję też za miłe słowa w związku z moim ostatnim postem.

Jak widać - wróciłem. Miniwakacje były niezwykle udane. Poznałem wiele nowych psich turystek i turystów, podpisałem się gdzie tylko mogłem i ogólnie jestem bardzo zadowolony.

Jedną z najlepszych wycieczek jakie odbyłem w ten weekend, to wycieczka w błędne skały. Wiecie, dużo kamieni, wąskie przejścia. Co prawda lepsze to dla jamników czy innych norowców, ale ja też dałem radę, bo w końcu zwinny jestem.
 Nie obyło się bez wsadzania mnie na różne kamienie, żeby mi zrobić zdjęcia, ale co tam, w końcu jestem tak ładny, że należy mi się dużo zdjęć.
Tak, myślicie, że ostatnie zdanie to wyraz pychy i samouwielbienia. Otóż nie. No bo powiedzcie sami, co innego o samym sobie, może pomyśleć taki pies jak ja, gdy na każdym kroku jest zaczepiany i głaskany. W tych błędnych skałach, to jedna dziewczynka tak się we mnie zakochała, że zostawiła swoją mamę i tatę i zwyczajnie postanowiła żyć w mojej rodzinie, właśnie z powodu mnie samego.
Wędrówka po skałach była ogólnie przyjemna. Dużo wspinania - ale akurat to mam we krwi, w końcu moi przodkowie biegali po górach za owcami. Najczęściej chodziło się jednak po takich uliczkach z desek. Jak wiadomo, w mojej krwi prócz wspinania płynie też chęć chodzenia zakosami, więc niezwykle trudno udawało mi się iść prosto, po wyznaczonej trasie. Dałem jednak rade, skupiając się mocno na pociskaniu moimi łapkami po tych deskach.

Ja na kamieniu.

Ja z Rysiem - w dole widzę psa.

Ja z Ilonką. Pozuję.

Dziewczynka i ja. To ona chciała dla mnie zmienić swoją rodzinę.

Zdjęcie mnie i Ilonki. Nie, nie popatrzyłem się do tyłu. Wolałem już szybko iść i odkrywać nowe, ciekawe zakamarki.

Tu staram się nie wypaść z oznaczonej trasy.

Byliśmy też w Kudowie. Fajnie było. Najbardziej podobały mi się takie śmieszne, duże instrumenty. Stałem przy nich i czułem się jak muzyk, choć nie umiem grać. Ale co tam, nieważne, skoro umiem śpiewać, przy odpowiednim akompaniamencie takiej jednej melodyjki z komórki. Nawet jak raz śpiewałem, to tak mi dobrze poszło, że myślałem że zaraz zadzwoni ktoś z opery i zaprosi mnie na profesjonalne przesłuchanie. No ale nie zadzwonił, bo widocznie mój talent okazał się zbyt wielki, by ktokolwiek był w stanie udźwignąć dobre poprowadzenie mojej operowej kariery. Kiedyś Wam pokażę jak śpiewam.


Na sam koniec dnia - każdego dnia - byłem oczywiście wyczesywany i przeglądany z kleszczy.
Chociaż mam obrożę i krople na plecach, to jednak zawsze znajdzie się jakaś mała franca, która poluje na moją szetlandzką krew. Na szczęście przez całe 3 dni znaleziono mi tylko jednego, niewbitego jeszcze kleszcza. A fu!

Po czesaniu następował czas na odpoczynek. 
Kiedyś wspominałem, że moje legowisko dziwnie się kurczy, gdy mam karę. Powiem Wam w sekrecie, że równie małe robi się wtedy, gdy jestem bardzo zmęczony.




3 komentarze:

  1. Bo Ty Charis po wyczesywaniu chyba po prostu swą objętość powiększasz :D :) ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To faktycznie musiał być cudowny wyjazd:) i nic dziwnego, że ta dziewczynka tak bardzo chciała być w Twojej rodzinie:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie,że wycieczka się udała:)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję ^..^