Witam.
Wczoraj minęły 4 lata, jak jestem u mojej rodziny.
Pamiętam, jakby to było wczoraj.
Moja mamusia powiedziała mnie, mojemu bratu i dwóm moim siostrom, że czuje, że dziś jednego z nas spotka zaszczyt pojechania do nowej rodziny. Żaden z nas nie wiedział co się będzie działo po południu ani kto z nas wyjedzie z domu, w którym się urodziliśmy. Cały poranek biegaliśmy i bawiliśmy się, choć w głębi serca każde z nas było zaaferowane tym, co podobno miało się wydarzyć.
Po południu przyjechali jacyś ludzie. Pan od mojej mamy zamknął moje siostry w kojcu, a mnie i brata wypuścił na ogród. Już wiedzieliśmy, że szanse mamy 50/50 - bo ludzie chcą chłopczyka. Musieliśmy dać z siebie wszystko, biegaliśmy i wygłupialiśmy się, a ludzie nie umieli się zdecydować, więc musiałem obrać jakąś taktykę i .. siadłem i zrobiłem smutną minę. Był to jeden z tych wyrazów pyszczka, który mówił - jak mnie nie weźmiesz, to zapiszczę się na śmierć, albo przynajmniej na pół śmierci. I udało się. Zostałem wybrany. Trochę martwiłem się o rodzeństwo, ale miałem nadzieję, że na nich też przyjdzie kolej.
Po rozmowie pana od mamy i moich nowych ludzi, zostałem wsadzony do metalowego potwora, w którym było mi tak niedobrze, że wymiotowałem. Było mi strasznie głupio przed nowymi ludźmi, ale nie dawałem rady się powstrzymać. Jedyne co wiem, to że ludzie mi powiedzieli, że mam chyba chorobę lokomocyjną.
Gdy w końcu wypuścili mnie z warczącej metalowej puszki, zostałem zabrany na miękką trawkę, która przypominała tą w domu mojej mamy. Dowiedziałem się, że to od dziś moja trawka i mój ogródek. Gdy po prawie godzinie czasu się w końcu wysikałem (nie wiedziałem czy mi tam wolno), ludzie mi bili brawo.
Jako azyl obrałem sobie róg łózka najmłodszej z ludzi - Justynki. W sumie nie ruszałem się stamtąd przez parę dni, poza momentami jedzenia i wychodzenia na ogród.
Na drugi dzień po przyjeździe czekała mnie jeszcze potworna sprawa. Zostałem wsadzony do wanny i dokładnie okąpany. To był koszmar. Woda się na mnie lała, myślałem, że się utopię. Chciałem do mamy.
Potem na szczęście było już tylko lepiej. W kolejne dni dostałem szelki i smycz i uczyłem się na nich chodzić, nauczyłem się że ogród naprawdę jest mój i że dom ma więcej pokoi niż tylko kuchnia i pomieszczenie z łóżkiem Justynki (o łazience z wanną, w akcie pogardy nie wspomnę).
Dostałem też zabawki, miski, kocyk i legowisko.
Początkowo, 4 lata temu bałem się gdzie jadę, bałem się o siebie, o mamusię, o rodzeństwo. Bałem się, że będzie mi źle, że ludzie nie będą potrafili się mną zaopiekować. Ale wiecie co? Myliłem się. Moja rodzina jest fajna!
Wczoraj nie świętowaliśmy hucznie, ale za to bardzo smacznie - dostałem dwa kabanosy ^..^
Wczoraj nie świętowaliśmy hucznie, ale za to bardzo smacznie - dostałem dwa kabanosy ^..^
Oto kilka zdjęć
z pierwszego miesiąca w moim nowym domu:
10 lat Charisku :)
OdpowiedzUsuńZ okazji należenia do rodzinki wszystkim jej członkom wszystkiego najpiękniejszego a Chariskowi kabanosków codziennie. Szkoda, że nie znam adresu, podesłałbym z pół kg ;D. Co tam dwa, proszę jeszcze ode mnie co najmniej drugie tyle!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci więcej kabanosów! :*
OdpowiedzUsuńMnóstwa smacznych soczystych kostek do obgryzania
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego z okazji rocznicy:)
OdpowiedzUsuń:) Spóźnione,ale i ode mnie życzenia wszystkiego dobrego:)
OdpowiedzUsuń