czwartek, 25 sierpnia 2011

Spacerowania czas, radości czas

Witam wszystkich.
Malo piszę, bo jestem bardzo zabiegany. Ale bez obaw - nie tak zabiegany, że zajęty, tylko rozkoszuję się psimi przyjemnościami, jakimi są spacery.

Praktycznie codziennie od 5 czy 6 dni gdzieś jadę, albo idę. Bylem 2 razy w Świerklańcu, raz w Brzeźnicy, a jeśli nie jadę na spacer, to idę od razu na nogach zwiedzać moją okolicę.

Wy ludzie często myślicie, że spacer dla psa to wyjście do toalety oraz rozprostowanie kości. No na pewno też, ale przede wszystkim to wyjście "na plotki". Każdy slup, każde drzewko, kamień czy kępka trawy, to po prostu małe zbiorowisko cennych informacji:
- Kto się z kim dziś wąchał,
-Kto z kim się dziś pokłócił a nawet pogryzł,
- Jakie są nowe psy w okolicy,
- Kto był przejazdem w gościnie,
- Który kot czy kura oberwał za zarozumiałość,
- Jaka psia panienka obecnie jest "do wzięcia",
- Oraz wiele innych.
Na spacerze po swojej okolicy wyczytałem ostatnio, że 2 ulice dalej znów urodziły się małe owczarki niemieckie. Nie widziałem ich jeszcze, ale wiem że są. Wyczytałem też, że w ramach dłuższego spaceru, w mojej okolicy pojawiła się moja dobra znajoma - sunia rasy Basset Hound. Ludzie.. co to za kobieta!!A jakie ona ma uszy!
Z plotek wiem jeszcze tyle, że Czarek sąsiad pokłócił się z Labradorem z sąsiedniej ulicy i że dziewczynka i chłopczyk malej Daisy Maltańczykówny wróciły już z wakacji i jest o nie spokojna.
A co za informacje ja zostawiłem? Na pewno opisałem z grubsza mój pobyt w górach. Ponadto pochwaliłem się 3 godzinnym spacerem w Świerklańcu. Zostawiłem też dokładny ślad i zapis tego, co zjadłem na obiad, ale mój najlepszy ludzki przyjaciel Bartek to wziął i posprzątał. Dodatkowo odpisałem też na prywatne informacje pozostawione dla mnie przez moich znajomych z okolicy.
W sekrecie Wam powiem, że chyba zacznę kręcić z Daisy Maltańczykówną. Młodsza jest, ale taka słodka i fajna, a w dodatku zawsze szaleje na mój widok ^..^
To tyle. 
Pozdrawiam
^..^


Bignę

Początek spaceru

Poznaje dziewczynkę

Biegam

Poznaję kolejną dziewczynkę

To ja i jedno z moich foto do kalendarza - najpierw jednak foto musi się dostać.

Kolejny raz biegający ja.

Oczywiście język musi być

Ja nad wodą

Ja nad wodą - inna strona wody

Obowiązkowe zdjęcie przytulanka

Ja i Bartek. Zdaje się że tam gdzie patrzymy, szły jakieś fajne laseczki

Szczęśliwy ze spaceru wracam do domu.

wtorek, 23 sierpnia 2011

To już 4 lata....

Witam.
Wczoraj minęły 4 lata, jak jestem u mojej rodziny.
Pamiętam, jakby to było wczoraj. 
Moja mamusia powiedziała mnie, mojemu bratu i dwóm moim siostrom, że czuje, że dziś jednego z nas spotka zaszczyt pojechania do nowej rodziny. Żaden z nas nie wiedział co się będzie działo po południu ani kto z nas wyjedzie z domu, w którym się urodziliśmy. Cały poranek biegaliśmy i bawiliśmy się, choć w głębi serca każde z nas było zaaferowane tym, co podobno miało się wydarzyć.
Po południu przyjechali jacyś ludzie. Pan od mojej mamy zamknął moje siostry w kojcu, a mnie i brata wypuścił na ogród. Już wiedzieliśmy, że szanse mamy 50/50 - bo ludzie chcą chłopczyka. Musieliśmy dać z siebie wszystko, biegaliśmy i wygłupialiśmy się, a ludzie nie umieli się zdecydować, więc musiałem obrać jakąś taktykę i .. siadłem i zrobiłem smutną minę. Był to jeden z tych wyrazów pyszczka, który mówił - jak mnie nie weźmiesz, to zapiszczę się na śmierć, albo przynajmniej na pół śmierci. I udało się. Zostałem wybrany. Trochę martwiłem się o rodzeństwo, ale miałem nadzieję, że na nich też przyjdzie kolej.
Po rozmowie pana od mamy i moich nowych ludzi, zostałem wsadzony do metalowego potwora, w którym było mi tak niedobrze, że wymiotowałem. Było mi strasznie głupio przed nowymi ludźmi, ale nie dawałem rady się powstrzymać. Jedyne co wiem, to że ludzie mi powiedzieli, że mam chyba chorobę lokomocyjną. 
Gdy w końcu wypuścili mnie z warczącej metalowej puszki, zostałem zabrany na miękką trawkę, która przypominała tą w domu mojej mamy. Dowiedziałem się, że to od dziś moja trawka i mój ogródek. Gdy po prawie godzinie czasu się w końcu wysikałem (nie wiedziałem czy mi tam wolno), ludzie mi bili brawo.
Jako azyl obrałem sobie róg łózka najmłodszej z ludzi - Justynki. W sumie nie ruszałem się stamtąd przez parę dni, poza momentami jedzenia i wychodzenia na ogród.
Na drugi dzień po przyjeździe czekała mnie jeszcze potworna sprawa. Zostałem wsadzony do wanny i dokładnie okąpany.  To był koszmar. Woda się na mnie lała, myślałem, że się utopię. Chciałem do mamy.
Potem na szczęście było już tylko lepiej. W kolejne dni dostałem szelki i smycz i uczyłem się na nich chodzić, nauczyłem się że ogród naprawdę jest mój i że dom ma więcej pokoi niż tylko kuchnia i pomieszczenie z łóżkiem Justynki (o łazience z wanną, w akcie pogardy nie wspomnę).
Dostałem też zabawki, miski, kocyk i legowisko.
Początkowo, 4 lata temu bałem się gdzie jadę, bałem się o siebie, o mamusię, o rodzeństwo. Bałem się, że będzie mi źle, że ludzie nie będą potrafili się mną zaopiekować. Ale wiecie co? Myliłem się. Moja rodzina jest fajna!


Wczoraj nie świętowaliśmy hucznie, ale za to bardzo smacznie - dostałem dwa kabanosy ^..^


Oto kilka zdjęć
z pierwszego miesiąca w moim nowym domu:













środa, 17 sierpnia 2011

Wróciłem i zdaję relację z wycieczek!

Witam Was.
Chciałem podziękować, że wchodzicie i czytacie to, co moje łapki nastukają. Dziękuję też za miłe słowa w związku z moim ostatnim postem.

Jak widać - wróciłem. Miniwakacje były niezwykle udane. Poznałem wiele nowych psich turystek i turystów, podpisałem się gdzie tylko mogłem i ogólnie jestem bardzo zadowolony.

Jedną z najlepszych wycieczek jakie odbyłem w ten weekend, to wycieczka w błędne skały. Wiecie, dużo kamieni, wąskie przejścia. Co prawda lepsze to dla jamników czy innych norowców, ale ja też dałem radę, bo w końcu zwinny jestem.
 Nie obyło się bez wsadzania mnie na różne kamienie, żeby mi zrobić zdjęcia, ale co tam, w końcu jestem tak ładny, że należy mi się dużo zdjęć.
Tak, myślicie, że ostatnie zdanie to wyraz pychy i samouwielbienia. Otóż nie. No bo powiedzcie sami, co innego o samym sobie, może pomyśleć taki pies jak ja, gdy na każdym kroku jest zaczepiany i głaskany. W tych błędnych skałach, to jedna dziewczynka tak się we mnie zakochała, że zostawiła swoją mamę i tatę i zwyczajnie postanowiła żyć w mojej rodzinie, właśnie z powodu mnie samego.
Wędrówka po skałach była ogólnie przyjemna. Dużo wspinania - ale akurat to mam we krwi, w końcu moi przodkowie biegali po górach za owcami. Najczęściej chodziło się jednak po takich uliczkach z desek. Jak wiadomo, w mojej krwi prócz wspinania płynie też chęć chodzenia zakosami, więc niezwykle trudno udawało mi się iść prosto, po wyznaczonej trasie. Dałem jednak rade, skupiając się mocno na pociskaniu moimi łapkami po tych deskach.

Ja na kamieniu.

Ja z Rysiem - w dole widzę psa.

Ja z Ilonką. Pozuję.

Dziewczynka i ja. To ona chciała dla mnie zmienić swoją rodzinę.

Zdjęcie mnie i Ilonki. Nie, nie popatrzyłem się do tyłu. Wolałem już szybko iść i odkrywać nowe, ciekawe zakamarki.

Tu staram się nie wypaść z oznaczonej trasy.

Byliśmy też w Kudowie. Fajnie było. Najbardziej podobały mi się takie śmieszne, duże instrumenty. Stałem przy nich i czułem się jak muzyk, choć nie umiem grać. Ale co tam, nieważne, skoro umiem śpiewać, przy odpowiednim akompaniamencie takiej jednej melodyjki z komórki. Nawet jak raz śpiewałem, to tak mi dobrze poszło, że myślałem że zaraz zadzwoni ktoś z opery i zaprosi mnie na profesjonalne przesłuchanie. No ale nie zadzwonił, bo widocznie mój talent okazał się zbyt wielki, by ktokolwiek był w stanie udźwignąć dobre poprowadzenie mojej operowej kariery. Kiedyś Wam pokażę jak śpiewam.


Na sam koniec dnia - każdego dnia - byłem oczywiście wyczesywany i przeglądany z kleszczy.
Chociaż mam obrożę i krople na plecach, to jednak zawsze znajdzie się jakaś mała franca, która poluje na moją szetlandzką krew. Na szczęście przez całe 3 dni znaleziono mi tylko jednego, niewbitego jeszcze kleszcza. A fu!

Po czesaniu następował czas na odpoczynek. 
Kiedyś wspominałem, że moje legowisko dziwnie się kurczy, gdy mam karę. Powiem Wam w sekrecie, że równie małe robi się wtedy, gdy jestem bardzo zmęczony.




sobota, 13 sierpnia 2011

Wakacje i wakacyjne wspomnienie

Witam wszystkich.

Gdy ten post się opublikuje, ja będę już prawdopodobnie w drugiej połowie drogi na moje mini wakacje - długi weekend.  Pojechałem w Góry Stołowe. Nie wiem dokładnie co to znaczy, ale myślę, że to góry usiane małymi stołami, na których jest pełno smacznego jedzenia i pod którymi da się wyżebrać jakieś pyszne kąski.
A Wy gdzie jeździcie na wakacje? Ja z reguły do Zakopanego i w różne miejsca nad morzem, jak np. Ustka, Grzybowo czy Jastrzębia Góra.
Lubię jeździć na wakacje. Każdy pies wie co na wakacjach jest najlepszego - oczywiście psie turystki! Na moim szetlandzkim koncie mam już romantyczne zabawy z piękną Spanielką i ogromną Berneńką. Od pierwszego wejrzenia zakochałem się też w młodziutkiej Goldence, ale Justynka powiedziała, że mam dać sobie z nią spokój, bo to jeszcze dziecko (dziwne, była większa ode mnie!)

Pamiętam też moje pierwsze wakacje. Miałem około roku i pojechaliśmy do Brennej na Wielkanoc. Tam nauczyłem się wielu rzeczy, jak chociażby to, że psia toaleta to nie tylko moje prywatne okolice, ale też wszystko co poza murami każdego budynku i co porasta trawa. Pojmowanie tego zajęło mi prawie 2 dni. Ale w końcu zrozumiałem. Ważne też jest to, by mieć ze sobą człowieka, który za Tobą posprząta.
Na tych wakacjach zostałem też pierwszy raz sam w obcym pokoju. Wystraszyłem się, że zostanę tam na zawsze. Dostałem bliżej nieokreślonej furii, wpadłem w amok i... pozabijałem wszystko co udało mi się zamordować do powrotu moich ludzi. Własne szelki porozrywałem na 5 części, a smycz na dwie. Z mojej przeciwsłonecznej czapki udało mi się odgryźć sznurek. Już miałem się brać za szelki i pas do samochodu, ale rodzinka wróciła. Co było potem? Siedziałem za karę cały dzień w swoim legowisku i nie mogłem się ruszać. Wy sobie nawet nie zdajecie sprawy, jak takie karne legowisko potrafi się w momencie skurczyć! Normalnie zmieszczą się w nim dwa takie psy jak ja. Natomiast gdy siedzę tam za karę, wystają mi wszystkie nogi, ogon i głowa.

Pozdrawiam wszystkich słonecznie ^..^

Ja podczas kary



poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Żeby Was rozśmieszyć...

Mój blog nadal ma problemy z informowaniem o nowościach. Niestety widziałem, że dzieje się tak dużej ilości osób z nowymi blogami. Szkoda. Może wróci to niedługo do normy.

Wczoraj, podczas przekopywania dysku w celu odnalezienia zdjęć moich znajomych, wpadłem na kilka fotek humorystycznych - ze mną w roli głównej.

Ludzie czasem robią z psów i kotów małych wariatów i przebierają je dla własnej uciechy. Pól biedy, gdy robią to w domu. Gorzej, jak wystrojone zwierze musi wyjść tak na dwór. Oczywiście ja rozumiem kurteczki dla małych piesków, którym jest zimno i ubiera się je na zimę. Jednak sukieneczki i garniturki, to naprawdę lekka przesada i zawsze chce mi się śmiać. A potem, jak już się z takiego psa wyśmieję, to robi mi si go w sumie żal.

Oczywiście moja Justynka też mnie czasem przebiera. Nie powiem że mi się to podoba, jednak widząc jak się czasem ze mnie śmieje i jest jej wesoło, potrafię dopasować się do mojego przebrania i strzelić jakąś minę, lub mega pozę. Ostatecznie jestem niezłym aktorem.

Tutaj udaję nieźle groźnego. W sumie nawet nie wiem czy mi wyszło, bo ja nie umiem być groźny. Ważne, że wszyscy nieźle się ze mnie wtedy śmiali. Dla nich mogę czasem zrobić z siebie wariata:


Nie, tutaj nie śpie. Ja tutaj celowo strzelałem głupie miny do aparatu, podczas zabawy w tzw."pająka":


The master. Myślę, że wychodząc tak na ulicę, na pewno nie jedna pudelka, jamniczka czy inna ratlerka by na mnie spojrzała:


Pokazywanie języka. Takich zdjęć mam całą masę. Z reguły język zaczynam pokazywać, gdy mam dosyć zdjęć:


Te zdjęcie mnie nie bawi. Spadł na mnie śnieg z choinki. Ale Justynka mów, że to zabawne...:


Miny podczas zabawy:


Tu pojechałem na maxa ze swoimi zdolnościami aktorskimi. Zmrużone oczko, luzacka pozycja i "raper-gangster" jak malowany. Myślę, że na ten strój żadnej panny bym nie wyrwał, ale za to na pewno nie jeden pies poczuł by respekt:


To jedyne ubranko w jakim wyszedłem na dwór. Byłem wtedy kibicem drużyny siatkarskiej i musiałem ubrać się w odpowiednie barwy. Ostatecznie jednak przed meczem ubranie zasikałem i nie mogłem go mieć dłużej na sobie:


Tu pozwoliłem się przebrać na chwilę za Mikołaja. Mało tego, postanowiłem nawet dumnie zapozować:


W sekrecie Wam powiem, że zanim powstało to zdjęcie powyżej, musiałem zdobyć czapkę. Sposób był tylko jeden:


Pozdrawiam ^..^



niedziela, 7 sierpnia 2011

Ich znam!

^..^ Witam wszystkich ^..^

Chciałem na początek bardzo podziękować wszystkim komentującym i obserwującym. Cieszę się, że taki mały piesek jak ja zaczyna zdobywać sympatyków.
Mam nadzieję, że niedziela minęła Wam miło i słonecznie. Mnie tak. Dziś był u mnie Czarek. Ale nie mój sąsiad, tylko mały York, który tak samo się nazywa i który jest moim najlepszym przyjacielem.
Czaruś jest bardzo osobliwy. Po pierwsze boi się prawie wszystkiego. Szczególnie aparatu, którym Justynka robi nam zdjęcia. Trzeba dużo cierpliwości, żeby usiedział w miejscu i dał sobie zrobić kilka zdjęć. Poza tym Czarek pachnie mało psio. Jego Pani ciągle go pryska jakimś świństwem do rozczesywania włosów i ciągle go myje - szczególnie łapki - i przez to Czarek ma zawsze dziwny zapach. Dlatego ciągle go wącham i wiem, że on tego nie lubi, ale ja muszę, po prostu muszę, bo chce w końcu się dokopać do jego prawdziwego, psiego zapachu!




 Czarek tak naprawdę jest moim jedynym przyjacielem, takim, któremu powierzam swoje największe tajemnice.

Mam też wielu znajomych. Jednym z nich jest Apacz. Apacz jest owczarkiem, tak jak ja. To nic, że wyglądamy inaczej, ja jestem mały i kolorowy, a on duży i czarny. Łączy nas owczarkowata krew. Apacz ma chore tylne nogi. Przez to nie bawi się ze mną. Gdy się widzimy, ciągle leży. Z jednej strony to źle, bo ja mam małe ADHD i ciągle bym biegał, ale z drugiej strony moge go swobodnie obwąchać. On nie ma nic przeciwko i nie denerwuje się tak jak Czarek. Raz wsadziłem Apaczowi głowę do buzi. No dobra, nie całą, ale pół na pewno. Oczywiście chciałem sprawdzić, czy ma w porządku wszystkie zęby, bo ja o swoje dbam, a on to nie wiem. Głowa jak widać jest cała, nie została odgryziona. To znaczy, że chyba mnie lubi :)


Kolejną moją znajomą jest Pani Gucia. Dlatego Pani, bo widziałem ją tylko raz i jest ode mnie starsza przynajmniej o 4 lata. Gucia dodatkowo pracuje. Przez długi czas uczyła się w szkole jak pomagać niepełnosprawnym ludziom. Teraz umie podnieść niemal każdy przedmiot, wrzucić łyżkę do zlewu, zapalić światło, otworzyć szufladkę. Gucia umie też ciągnąć inwalidzki wózek. To bardzo mądra psia kobieta. Do tego była dla mnie bardzo miła i pokazała mi kilka sztuczek. Ja niestety nie potrafię wykonać żadnej z nich, nie uczyłem się tego. Poza tym na większość z nich jestem za niski.


Kolejną moją koleżanką jest śmieszna sunia o imieniu Roxi. Czemu śmieszna? Dziwnie wygląda. Jest niższa ode mnie, długa i ma takie płaskie, zwisające uszy. Roxi jest jamnikiem. Jako jedyna potrafi dotrzymać mi kroku i umie się ze mną odpowiednio bawić. Nauczyłem ją slalomu pomiędzy drzewami i ogrodowymi latarenkami, a ona nauczyła mnie kopać dziury. Jako że jestem bardzo mądry, tajniki porządnego kopania opanowałem w jeden dzień, a przez kilka kolejnych dzielnie ćwiczyłem, by nabrać wprawy. Zupełnie nie wiem tylko czemu miałem za to awanturę, a moje dołki zostały zakopane. Przecież bardzo dobrze prezentowały się na ogrodowym skalniaku Ilonki (Ilonka to mama Justynki. Tata Justynki to Rysiu).


Miałem kiedyś jeszcze kolegę - też jamnika. Nazywał się Pirat. Był to jeden z najbardziej żywiołowych psów jakie kiedykolwiek poznałem. Mieliśmy też najfajnieszą zabawę, która podobała się każdemu z nas na tyle, że potrafiliśmy tak rozrabiać cały dzień. Mianowicie Pirat łapał mnie zębami za kryzę albo ogon, a ja biegłem, wlokąc go za sobą, albo obok mnie. Runda kończyła się gdy sam mnie puścił, albo gdy wyrwał mi ostatni włos futerka na który się uwiesił. Wszyscy się bali, ze będę miał łyse placki i że na pewno mnie to boli. Nie bolało. Właściwie było pożyteczne - mniej futra powodowało mniej rozgrzanego na słońcu mnie. 
Niestety, Pirat musiał się wyprowadzić i już się nie widujemy.


I to są właśnie moi najbliżsi znajomi i przyjaciel. Ale to nie wszyscy. Dwoje z moich znajomych niestety nie jest już na tym świecie.

Gdy trafiłem do domu Justynki, Rysia i Ilonki, mieszkał w nim już Stefan. Stefan wyglądał nieco komicznie jak na psa. Był żółty, miał twardy, trójkątny kufel, dwie patykowate małe nogi i nie posiadał przednich łap. Z czasem dowiedziałem się, że Stefan jest kanarkiem. Po pewnym czasie staliśmy się sobie bardzo bliscy. Jako że mieszkaliśmy w tym samym domu, staliśmy się niemal braćmi. Często przychodziłem pod półkę z klatką Stefanka i długo rozmawialiśmy. O wszystkim. 
Niestety, Stefan zachorował i po pewnym czasie musiał jechać do weterynarza. Pojechałem z nim. Razem tez wróciliśmy, niestety on już w kartonowym, małym pudełku. Potem pudełko zostało zakopane w ogródku.


Kolejnym bardzo dobrym znajomym był poprzednik Czarka - Karmel. Karmelek też był Yorkiem, choć wyglądał zupełnie inaczej. Był dużo większy, odważniejszy i bardziej kudłaty. Lubiliśmy się bawić. Lubiliśmy też leżeć i rozmawiać. Właściwie gdy go poznałem, byłem szczeniakiem, a on był już dorosły. Opowiadał mi często o niezwykłym jamniku - psiej dziewczynce imieniem Astra, która mieszkała u mnie w domu zanim ja się pojawiłem. Dowiedziałem się, że była poprzednim psem moich obecnych ludzi. Wiedziałem też, że była naprawdę sympatyczną i wierną starszą panią, a Karmel pomagał jej odnaleść się w życiu, gdy już słabo widziała. Umarła przed Karmelkiem, ze starości. Potem pojawiłem się ja. A potem umarł Karmelek. Był chory.



Jak widzicie, każdy pies ma swoich przyjaciół i znajomych - jak człowiek. Niektórzy z nich odeszli też już z Kulki Ziemi. 
Bardzo lubię moich znajomych, czasem mnie odwiedzają i wtedy jest wesoło. Za to ja odwiedzam Karmelka, Astrę i Stefanka - ich mały grobek jest u nas na ogrodzie, otoczony niskim płotkiem i ozdobiony różnymi kwiatami. 

Poza całą grupą znajomych mam też siostrę i jej przyjaciela, który z nią mieszka. Ale o tym trzeba by pisać i pisać, a mnie już dziś bolą małe łapki, wiec najlepiej będzie jak zajmę się opisaniem ich w inny dzień.
pozdrawiam ^..^