Witam wszystkich ^..^
Wróciłem z wakacji już tydzień temu, ale pisze dopiero teraz, ponieważ Justynka cały czas okupowała biurko i komputer, a jak nie komputer, to i tak biurko i nic a nic nie miałem jak napisać, wszędzie szpilki, kleje, tkaniny i wielka toktokająca maszyna do szycia. Zgroza!
Wakacje minęły wspaniale, jedne z moich najlepszych, bo z moim ukochanym kolegą.
W dzień w którym przybyliśmy na miejsce nie mieliśmy już siły na nic. Droga była długa i męcząca, więc szybko zjedliśmy i poszliśmy spać.
Na drugi dzień poszliśmy zwiedzić plażę. Ja już na plaży byłem, ale Czarek to jeszcze nie. Z radością wciskał nóżki w piasek i równie mocno jak ja bał się fal i wody. Na zachętę postanowiliśmy wypić po dwa, no może nawet trzy piwa, aby nabrać odwagi, ale w drodze na górę, na molo, do pubu, zostaliśmy zawróceni i musieliśmy na trzeźwo zmagać się z wszystkim czego się pies nad morzem bać może.
Po omówieniu szczegółowego planu wycieczki po plaży doszliśmy do wniosku, że po prostu nie będziemy się do wody zbliżać i zabawa minęła nam na bieganiu, gonieniu się i obszczekiwaniu niektórych ludzi.
W kolejny dzień pojechaliśmy do skansenu do którego wpuszczali nas- psy. To znaczy nie mogliśmy wchodzić do chatek, ale spokojnie mogliśmy stać na podwórkach. Ilonka wpadła na pomysł, że cudownie będę wyglądał przy jednej z psich bud. Wszyscy wyrazili niesamowity ubaw ze mnie. Tak, a to wcale nie było śmieszne, bo ja jestem za akcją "zerwijmy łańcuchy"!
Jak co popołudnie po spacerach, a w sumie także i na wieczór i każdy ranek ja z Czarkiem robiliśmy to, co do psa przy wszelkich posiłkach ludzkich należy - żebraliśmy. W sumie szło nam wspólnie idealnie - zawsze, ale to zawsze coś dostaliśmy.
W jeden z wakacyjnych dni byliśmy w Darłowie i Darłówku. Tutaj poniżej stoimy na moście zwodzonym. Niestety wiało bardzo, a że nikt z nas wiatru nie lubi, nie zabawiliśmy długo w tych miejscowościach.
Codziennie gdy była pogoda, a nawet jak słońca nie było - chodziliśmy na plażę. Ciągle staraliśmy się przełamywać strach przed ścigającymi nas falami, ale nie potrafiliśmy ogarnąć tego wszystkiego. Ostatecznie cały czas spacerowaliśmy, w porywach biegając jak szaleni. Każdy nas podziwiał, bo zawsze trzymaliśmy się razem. Ale to w sumie normalne - Czarek jest mały i musi mieć blisko takiego wielkiego psa jak ja, który go obroni, a ja sam wole mieć malucha na oku.
Tu poniżej poznaję się z przeuroczą Goldenką. Mądra to była sunia, nosiła sobie gumowe kółko. Ponad to odważna bardzo, ponieważ szła w wodzie, która sięgała jej aż.. po kostki!!
Tu ja pozuję do zdjęcia, które pójdzie na konkurs na zdjęcia do kalendarza, o którym już wspominałem nie raz. Właściwie tylko to zdjęcie się nadaje, reszta to trochę nie, bo albo jestem z Czarkiem, albo z moimi ludźmi, albo ruszam się tak energicznie, że fotka nie jest wystarczająco ostra. No i ech. W końcu od tego są szetlandy - żeby biegać, biegać, biegać...
W ostatni dzień wakacji zrobiliśmy z Czarkiem to, co każdy pies który jest w Ustce zrobić musi - zostaliśmy piratami. Ja wymyśliłem sobie przydomek Pogromca Morskiej Szynki, a Czarek został Kapitanem - Postrach Nieżywego Rekina.
W drodze powrotnej podczas obiadu spotkałem...Szetlandzką Kobietę!! Wywąchliśmy się przez płot i wiecie co? Ona nie mieszkała sama. Wraz z nią mieszka ładny Golden. Bardzo sympatyczne pieski. Od laseczki wziąłem telefon, będę się z nią czasem kontaktował,bo naprawdę fajna z niej panna.
Na koniec ja i Czarek przeżyliśmy totalny szok. Zobaczyliśmy węża. Oczywiście mały od razu się za mnie schował, a ja dzielnie przemawiałem do Pana węża, że w sumie nie musi Czarka zjadać, że to nie kulturalnie straszyć takie małe strachajło i lepiej żeby tak nie robił, bo mnie popamięta, bo ja mam zęby, a Pan Wąż nie ma i że to ja mam przewagę. W odpowiedzi usłyszałem tylko "SsSsSs..."
A potem się okazało, że to zaskroniec i że one są niegroźne.
I to już wszystko co chciałem Wam napisać. Teraz idę odpoczywać, bo dawno się tak nie naklikałem.
Pozdrawiam
^..^