niedziela, 25 września 2011

Wakacje w Ustce

Witam wszystkich ^..^

Wróciłem z wakacji już tydzień temu, ale pisze dopiero teraz, ponieważ Justynka cały czas okupowała biurko i komputer, a jak nie komputer, to i tak biurko i nic a nic nie miałem jak napisać, wszędzie szpilki, kleje, tkaniny i wielka toktokająca maszyna do szycia. Zgroza!

Wakacje minęły wspaniale, jedne z moich najlepszych, bo z moim ukochanym kolegą. 
W dzień w którym przybyliśmy na miejsce nie mieliśmy już siły na nic. Droga była długa i męcząca, więc szybko zjedliśmy i poszliśmy spać.



Na drugi dzień poszliśmy zwiedzić plażę. Ja już na plaży byłem, ale Czarek to jeszcze nie. Z radością wciskał nóżki w piasek i równie mocno jak ja bał się fal i wody. Na zachętę postanowiliśmy wypić po dwa, no może nawet trzy piwa, aby nabrać odwagi, ale w drodze na górę, na molo, do pubu, zostaliśmy zawróceni i musieliśmy na trzeźwo zmagać się z wszystkim czego się pies nad morzem bać może.



Po omówieniu szczegółowego planu wycieczki po plaży doszliśmy do wniosku, że po prostu nie będziemy się do wody zbliżać i zabawa minęła nam na bieganiu, gonieniu się i obszczekiwaniu niektórych ludzi.


W kolejny dzień pojechaliśmy do skansenu do którego wpuszczali nas- psy. To znaczy nie mogliśmy wchodzić do chatek, ale spokojnie mogliśmy stać na podwórkach. Ilonka wpadła na pomysł, że cudownie będę wyglądał przy jednej z psich bud. Wszyscy wyrazili niesamowity ubaw ze mnie. Tak, a to wcale nie było śmieszne, bo ja jestem za akcją "zerwijmy łańcuchy"!



Jak co popołudnie po spacerach, a w sumie także i na wieczór i każdy ranek ja z Czarkiem robiliśmy to, co do psa przy wszelkich posiłkach ludzkich należy - żebraliśmy. W sumie szło nam wspólnie idealnie - zawsze, ale to zawsze coś dostaliśmy.



W jeden z wakacyjnych dni byliśmy w Darłowie i Darłówku. Tutaj poniżej stoimy na moście zwodzonym. Niestety wiało bardzo, a że nikt z nas wiatru nie lubi, nie zabawiliśmy długo w tych miejscowościach.




Codziennie gdy była pogoda, a nawet jak słońca nie było - chodziliśmy na plażę. Ciągle staraliśmy się przełamywać strach przed ścigającymi nas falami, ale nie potrafiliśmy ogarnąć tego wszystkiego. Ostatecznie cały czas spacerowaliśmy, w porywach biegając jak szaleni. Każdy nas podziwiał, bo zawsze trzymaliśmy się razem. Ale to w sumie normalne - Czarek jest mały i musi mieć blisko takiego wielkiego psa jak ja, który go obroni, a ja sam wole mieć malucha na oku.







Tu poniżej poznaję się z przeuroczą Goldenką. Mądra to była sunia, nosiła sobie gumowe kółko. Ponad to odważna bardzo, ponieważ szła w wodzie, która sięgała jej aż.. po kostki!! 


Tu ja pozuję do zdjęcia, które pójdzie na konkurs na zdjęcia do kalendarza, o którym już wspominałem nie raz. Właściwie tylko to zdjęcie się nadaje, reszta to trochę nie, bo albo jestem z Czarkiem, albo z moimi ludźmi, albo ruszam się tak energicznie, że fotka nie jest wystarczająco ostra. No i ech. W końcu od tego są szetlandy - żeby biegać, biegać, biegać...



W ostatni dzień wakacji zrobiliśmy z Czarkiem to, co każdy pies który jest w Ustce zrobić musi - zostaliśmy piratami. Ja wymyśliłem sobie przydomek Pogromca Morskiej Szynki, a Czarek został Kapitanem - Postrach Nieżywego Rekina.




W drodze powrotnej podczas obiadu spotkałem...Szetlandzką Kobietę!! Wywąchliśmy się przez płot i wiecie co? Ona nie mieszkała sama. Wraz z nią mieszka ładny Golden. Bardzo sympatyczne pieski. Od laseczki wziąłem telefon, będę się z nią czasem kontaktował,bo naprawdę fajna z niej panna.





Na koniec ja i Czarek przeżyliśmy totalny szok. Zobaczyliśmy węża. Oczywiście mały od razu się za mnie schował, a ja dzielnie przemawiałem do Pana węża, że w sumie nie musi Czarka zjadać, że to nie kulturalnie straszyć takie małe strachajło i lepiej żeby tak nie robił, bo mnie popamięta, bo ja mam zęby, a Pan Wąż nie ma i że to ja mam przewagę. W odpowiedzi usłyszałem tylko "SsSsSs..."
A potem się okazało, że to zaskroniec i że one są niegroźne.



I to już wszystko co chciałem Wam napisać. Teraz idę odpoczywać, bo dawno się tak nie naklikałem.
Pozdrawiam
^..^

sobota, 10 września 2011

I znów na wakacje. I znów przygotowania.

Ludzie, no co to się dzieje, ja znów jadę na wakacje. Byłem już w górach, a teraz nad morze.

Oczywiście skoro wakacje, to trzeba się przygotować. Justynka mówiła, że jestem taki jak stół Durczoka i z tego tytułu zostałem okąpany. W sumie nie wiem o co z tym stołem chodzi, że co, mam 4 nogi jak stolik i plecy szerokie jak jego blat? No ok, może przytyło mi się trochę i jak mały stoliczek wyglądam, ale żeby od razu mnie do wanny?



Po kąpieli musiałem się wysuszyć. Robię to sam. Kładą mi ludzie dużą płachtę na podłogę, a ja się po niej turlam i jeżdżę pyszczkiem "na spychacza". Fajne to jest, zawsze mnie to nakręca.




Na drugi dzień czyli dzisiaj (kąpany byłem wczoraj) zostały mi obcięte włoski na łapkach. Obcinała Justynka. Jakoś tak podobno szetland powinien mieć ładnie przycięte włosy na stopkach, a że do fryzjera na razie nie jadę, musiała to zrobić ona. Najpierw położyła mnie na kolanach i zwisała mi głowa, myślałem że umrę, ale na czas zostałem poprawiony. Potem przednia łapa jedna, druga, potem tylna, a potem druga tylna.... A potem zostałem postawiony na stół i znów obcinanie, to tu, to tam, bo Justynka wpadła w rytm. Efekt: Obcięte włoski na 4-ech stopkach, wyrównane włoski na kryzie i po bokach oraz na pupie. I ja tylko się cieszę, że ona przez rok czyniła treningi na tych swoich handmade misiach...






A nie wiecie jeszcze wszystkiego. Otóż na wakacje jadę z Czarkiem. Wiadomo, że ja mam futro, a Czarek to ma włosy i nie ma podszerstka, więc wszyscy się obawiali, że mu zimno na plaży będzie, jak będzie wiatr. No i wiecie co się stało? Justynka mu uszyła polarowe ubranko! Fioletowe, z kokardką (eh, ta kokardka, mało męska), z rękawkami zakończonymi zygzakiem, z lamówką i dziurką na szelki, a to wszystko zapinane na rzepy. I jest jeszcze zaczepka na ogonek. Ponad trzy godziny szyła, bo to jej pierwszy raz, kiedy takie ubranko robiła (bo moje, to były zwykłe tuby).
Jestem z niej dumny, ona z siebie też, a Czarek wygląda fajnie!






No, to wszystko chyba. Spakowany już jestem. Zabieram szelki i pas do samochodu, szelki na spacer, 2 smycze, zabawkę, koszyczek, kocyk, smakołyki, kaganiec (...), miski i siebie! I jeszcze obrożę przeciwko insektom.
To do zobaczenia za tydzień ^..^


Ja na plaży rok temu, buduję chyba zamek. A może fosę? Coś tam kopalem.

niedziela, 4 września 2011

Moja rodzina

Witam Was :)
Pogoda dalej dopisuje, więc mam nadzieję, że w weekend miło spędzacie czas. Ja spaceruję po ogrodzie, wyglądam przez okno i może dziś pójdę na spacer .

Ogólnie nic się ciekawego nie dzieje. Wczoraj było ogłoszenie wyników Candy promującego mój blog, wygrała Dziabka. Mam nadzieję Dziabko, że dobrze czyta Ci się mój blog, bo tym bardziej będę się cieszył, że wygrał ktoś, kto mnie lubi ^..^


Dziś rano obudziło mnie szczekanie psa na ulicy.
Nie znam tego psa, dlatego byłem bardzo ciekawy, dlaczego tak krzyczy, używając przy tym totalnie niecenzuralnych słów i zwrotów. Wskoczyłem więc na okno, i wypatruję. Widzę. Pies mojego wzrostu, beżowy, wydziera się.. na siedzącego jak słup soli kota. Normalnie nie wierzyłem. Kot siedzi i zupełnie nie zwraca uwagi na psa, który biega dookoła i obraża go takimi wyzwiskami. I to z odległości może 10 cm! W końcu jednak poleciał taki potok słów, że kot uciekł, a pies zaczął go gonić. Na szczęście do walki wręcz, lub jak kto woli, włap - nie doszło.


Piszę dziś, bo chciałem przedstawić Wam moją rodzinę. Mam kilka zdjęć, to pokażę, choć niestety, nie wszystkich zdjęcia posiadam.


Najfajniejszą i najładniejszą na świecie psią szetlandzką kobietą jest oczywiście moja mama.
Mama ma na imię Suri i mieszka w Ochabach. To po niej mam urodę. Niestety, nie jest teraz szczęśliwa. Z powodu komplikacji przy ostatnim porodzie nie rodzi już dzieci, dlatego na stałe przeprowadziła się mieszkać.. do komórki na siano. Chcieliśmy nawet stamtąd mamusię zabrać, ale nie zgodzili się jej ludzie. Bardzo mi żal mamusi, bo mocno ją kocham i chciałbym, żeby miała się tak dobrze jak ja.


Mama

Wraz z mamusią mieszkają jeszcze mój brat Cezar i siostra Chirios. Oni też nie mają się najlepiej i muszą z mamusią spać na sianie, tyle, że są młodsi i im ta niedogodność chyba nie przeszkadza tak bardzo, jak mamie, która podobno do tego wszystkiego cierpi na reumatyzm. No ale jak ma nie cierpieć, śpiąc w zimnej komórce, na mokrej wyściółce? :(

Cezar

Chirios z moimi siostrzeńcami i siostrzenicami.

Więc jak widzicie, rodzina od strony mamy nie ma lekko.
Za to mój tata, Istar, który niestety już umarł, miał się podobno wyjątkowo dobrze a o tego często zdobywał wysokie nagrody na wystawach. 


Mam jeszcze osobiście znaną siostrę, rok młodszą ode mnie, po tym samym tacie i mamie. Nazywa się Saba i mieszka w Rybniku. W sumie fajnie, bo jak Rybnik, to pewnie mają tam pełno ryb i siostra ma na pewno zawsze napełniony rybim mięskiem brzuszek :) Tak przynajmniej myślę.
Razem z Sabą w jednym domu mieszka Niko. Niko nie jest naszym rodzeństwem, ale to jakby nie było, jest młodszy, przyrodni braciszek Saby.

Saba z lewej i Niko z Prawej.

Raz Saba i Niko u mnie byli. Świetnie się bawiłem, miło było się poznać osobiście i choć na początku siostra chciała mnie ugryźć, to potem zrozumiałem, że starszy brat po prostu musi się podporządkować młodszemu rodzeństwu. Tak zapewne działa system.
Jak już się do siebie przyzwyczailiśmy, to oprowadziłem ich po domu. Pokazałem gdzie mam kocyk, w który zawijam swoje smakołyki, wskazałem gdzie jest miejsce na moje zabawki, oraz dałem je do pooglądania oraz zaprowadziłem do kuchni i pokazałem ,gdzie jem i piję, oraz zaproponowałem napicie się wody z mojej miski. Bo ja bardzo gościnny jestem.
Potem ludzie usiedli na poczęstunek, a my biegaliśmy i bawiliśmy się, to na ogrodzie, a to w domu. W ogrodzie też miałem wiele do pokazania. Nikowi pokazałem, gdzie piszę pamiętnik (bo Saba to kobieta, ona nie da rady nic zapisać z boku na słupku od altanki) a obu pokazałem gdzie mam zakaz wchodzenia - za mały płotem gdzie znajduje się grobek Astry, Stefanka i Karmelka.
Miło wspominam ten czas odwiedzin.
Ja też byłem u nich na wizycie i też było fajnie.W sumie byłem do nich zaproszony z pewnej okazji, ale jakiej, napiszę jutro.
Najważniejsze jest to, że moja siostra mieszka w domu, w którym kocha się psy i sypiają one na własnych legowiskach i kanapach, a nie na sianie, na dworze, w kamiennej komórce na kury, czy tam inną trzodę chlewną. Jestem o nią spokojny i bardzo się cieszę, że ona i Niko mają się dobrze.